2 marca 2015

Podsumowanie lutego 2015





Post miał być szybciej, ale niestety zepsuł mi się laptop i dopiero dziś w nocy mój Dawid mi go naprawił.
Długo zastanawiałam się co tu mogę napisać. Właściwie luty mogę zaliczyć do tych miesięcy, które mijają szybko i... nudno. Zaliczyłam trzeci semestr, zaczęłam czwarty i prawie nie zauważyłam, że zaczął się marzec. 

Luty okazał się dla mnie miesiącem, w którym zrobiłam stosunkowo dużo sesji zdjęciowych (4), co w porównaniu do stycznia (0) wygląda bardzo przyzwoicie. Nareszcie zaczęłam spełniać swoje wizje, które od długiego czasu siedzą mi w głowie. Zaczęłam "bawić się" zdjęciami, czerpać z tego 100% radości. Przyznam szczerze, że rok 2014 nie był zbyt zadowalającym mnie okresem, nie dałam z siebie wszystkiego jeśli chodzi o fotografię, więc w tym roku postanowiłam wszystko nadrobić. Dlatego staram się każdą sesję dopiąć na ostatni guzik. (Szkoda, że nie mam talentu do rysowania, bo chętnie do każdych zdjęć robiłabym projekt graficzny, żeby modelce czy wizażystce dokładnie pokazać co chcę osiągnąć w danej sesji).
Niestety brak czasu uniemożliwił mi wykonanie "autoportretów", ale tego akurat nie żałuję :)


W odpowiednim czasie (kiedy nadrobię zaległości i dodam wreszcie wszystkie sesje z 2014 tutaj) dodam posty ze wszystkimi zdjęciami z powyższych sesji, a dziś pokazałam Wam jedynie moje ulubione zdjęcia :)

W lutym przeczytałam 5 książek o jakże różnej tematyce. Kryminał, dystopia, fakt, czy "powieść dla dzieci" (którą właściwie zrozumie się dopiero po latach;).



Pierwszą książką, którą dorwałam w moje łapki na początku lutego była "The Little Prince" (tak, przeczytałam ją po angielsku). Przyznam się bez bicia, że czytając ją w gimnazjum od razu zaliczyłam ją do kategorii "nudne, bezsensowne lektury" (a przecież już wtedy tak kochałam czytać!). Wydaje mi się, że moje podejście do tej książki wynikało z faktu, że po prostu zostałam zmuszona do jej przeczytania (a tego nie cierpię!). Dlatego też nie czytałam jej dokładnie, pomijałam strony i nie skupiałam się na jej przekazie. Dopiero teraz, w wieku dwudziestu jeden lat sięgnęłam po tę książkę (kupiłam ją jako prezent dla mojej małej kuzynki) i z ciekawości zabrałam się za czytanie jeszcze raz. Bardziej chyba chciałam sprawdzić moje umiejętności angielskiego niż samą treść. Nie sądziłam, że czytanie mnie tak wciągnie. Co prawda ciężko mi się czytało w obcym języku, nie czułam tego "klimatu" (nie wiem jak to opisać), ale dobrnęłam do końca. Po przeczytaniu naprawdę dobrej książki lubię posiedzieć w ciszy i pomyśleć. Tak po prostu sobie wszystko poukładać, przeanalizować kilka spraw. I w tym przypadku tak było. 
Antoine de Saint-Exupéry poruszył w swojej krótkiej powieści wiele cennych wartości, takich jak miłość i  przyjaźń, ale również możemy znaleźć tam cierpienie, tęsknotę czy osamotnienie. 
Wydaje mi się, że "Mały Książę" powinien być lekturą w liceum, kiedy to młodzież zaczyna myśleć o przyszłości. Niby w gimnazjum rozumiałam przesłanie tej książki, ale dopiero teraz widzę w niej w pewnym sensie filozofię życia.
Może przesadzam, nie wiem, ale byłam w szoku (i nadal jestem) jak przez kilka lat może zmienić się myślenie człowieka.

O kolejnej książce nie będę tyle pisać, bo zapewne nie chce Wam się czytać tego mojego potoku słów;)
"Grawitacja" Tess Gerritsen wpadła w moje ręce zupełnie przypadkowo. Byłam na zakupach w Realu i moje "radary" zlokalizowały promocję na książki, a że jestem uzależniona od czytania (i kupowania ich) to z prędkością światła pognałam w stronę stoiska z przeceną i zaczęłam "węszyć". Było tam całkiem sporo pozycji, a ja szukałam czegoś co mogłoby mi się spodobać. Nagle zobaczyłam "Grawitację" za 15zł i bez namysłu wrzuciłam ją do koszyka. Nic więcej niestety nie znalazłam :(
Styczność z książkami Tess mam już od dawna, więc wiedziałam, że i tym razem jej powieść mi się spodoba. Jak się pewnie domyślacie - nie myliłam się. 
Historia o zarażonej stacji kosmicznej tak bardzo mnie wciągnęła, że pochłonęłam ją w kilka dni. Nie będę Wam tutaj jej streszczać, polecam po prostu przeczytać! :) 


Po "Grawitacji" musiałam zrobić sobie przerwę w czytaniu, bo znów zaczęły mi wysiadać oczy. Więc na kilka dni sobie odpuściłam, a jak już mi przeszło to wzięłam się za "Skradzione życie" Jaycee Dugard. 
Nie jest to książka dla ludzi o słabych nerwach. Jest to pamiętnik Jaycee, która została porwana mając jedenaście lat i przez osiemnaście lat więziona była przez psychopatę i jego żonę.
Przemoc, ból, strach, bezsilność - wszystko to (a nawet jeszcze więcej złych rzeczy) znajdziecie w środku, także jeśli macie miękkie serce - odpuście sobie czytanie. 
Po jej przeczytaniu znów zaczęłam doceniać takie rzeczy jak kochająca rodzina, cudowny chłopak, możliwość studiowania (nie żebym wcześniej tego nie doceniała, ale po takich książkach docenia się jeszcze bardziej). Wydaje nam się, że miłość, przyjaźń, edukacja są na porządku dziennym i często nie zdajemy sobie sprawy jak wiele ludzi zostało tego pozbawionych. 
Jeśli myślicie, że jest Wam źle, pomyślcie sobie, że są ludzie na świecie bez dachu nad głową czy bez możliwości zjedzenia ciepłego posiłku...


Przeczytanie "Skradzionego życia" zajęło mi jedną noc, więc na drugi dzień chciałam szybko oderwać się od myśli o biednej Jaycee i jej bolesnych doświadczeniach, więc zabrałam się za czytanie "Zbuntowanej" Veronici Roth (nie jestem do końca pewna, czy dobrze odmieniłam imię...).
Jest to tom drugi trylogii pod tytułem "Niezgodna". Pierwszą część przeczytałam w wakacje i jakoś nie umiałam zabrać się za czytanie kolejnej.
Trochę się zawiodłam na tej książce. W porównaniu do poprzedniego tomu, ten był po prostu... nudny. Dopiero po połowie mnie wciągnęła i po przeczytaniu jej o 2 w nocy musiałam sięgnąć po tom trzeci, czyli "Wierną". Nie liczyłam się z tym, że muszę wstać o 6:40 na zajęcia.
"Wierna" pozytywnie mnie zaskoczyła. Bałam się, że również będzie wiać nudą, ale tutaj akcja toczyła się niemal w każdym rozdziale. Zakończenie nie było dla mnie szokiem (tak jak dla większości), spodziewałam się go. No, ale więcej Wam nie zdradzę, musicie przeczytać sami :)

Nareszcie uporządkowałam przeczytane książki Kinga;)
Harry lubi mi towarzyszyć kiedy czytam :)


Chyba każdy na świecie słyszał o tym jakże ekscytującym wydarzeniu jak premiera "porno dla mamusiek", czyli "Pięćdziesiąt twarzy Grey'a". Nie czytałam książek, nie interesowałam się nawet nimi, więc nawet nie myślałam o tym, żeby iść na film. Stwierdziłam, że go sobie obejrzę z ciekawości jak już będzie gdzieś online ;) Ale pewnego dnia mój PRZYJACIEL (facet, hehe) napisał do mnie i Dawida czy mamy ochotę jechać do kina na "50TG". W sumie się zdziwiłam, ale no cóż... miałam końcówkę ferii i nic ciekawego do roboty, więc pojechaliśmy. 
Byłam dość sceptycznie nastawiona do tego filmu, nie nastawiałam się na to, że zwali mnie z nóg. 
Nie wiem czym zostało to spowodowane, czy niesamowitą ścieżką dźwiękową, czy świetnymi kadrami, ale... wyszłam z sali kinowej mile zaskoczona. Nie sądziłam, że ten komercyjny film będzie taki w porządku. Oczywiście nie jest to dzieło, o którym myślisz jeszcze długo po zakończeniu seansu, ale raczej taki film, który sobie oglądasz i nie czujesz znudzenia.
Niestety (a może stety?) mam tak, że jak książka lub film skończy się dość tajemniczo to chcę znać zakończenie, więc zgadnijcie co zrobiłam. 
Zamówiłam książki, tak... całą trylogię. Niesamowicie ciekawi mnie dlaczego Pan Grey ma takie... hm... zamiłowania ;) więc po prostu MUSZĘ to przeczytać, żeby się dowiedzieć.



Właściwie nie wiem cóż więcej mogłabym dodać,...
Jeśli wytrwaliście do końca to... gratuluję i jest mi bardzo miło :D

Maleństwo pokochało mój stary kaptur :)


Jeszcze trochę i ten mały gryzoń by mi zjadł cały aparat :p





<3


Poszłam spać w dwóch warkoczach...

...i oto efekty :)



Mam nadzieję, że w marcu więcej ciekawych rzeczy wydarzy się w moim życiu :D
Buziaki! :*





Strony, na których możecie mnie znaleźć: 



3 komentarze: